Biuro podróży Apter.

Elżbieta, Korsyka - historia podróży

Elżbieta, Lublin

 

Korsyka – surowe klimaty

 

Wyruszyłam się na Korsykę pod koniec września , po raz pierwszy z biurem podróży APTER.

Najkrótszy etap podróży to z domu taksówką na dworzec. Pan taksówkarz, zaintrygowany moimi nietypowymi bagażami ( pokaźny plecak, kijki trekkingowe) zapytał , gdzie się wybieram. Odpowiedziałam, że jadę pochodzić po górach. Spojrzał na mnie uważnie i pytał dalej:

- Zapewne w Bieszczady? O tej porze roku jest tam pięknie.


Odpowiedziałam, że wybieram się w góry Korsyki. Chyba zaskoczyłam go totalnie, bo o mało nie wjechał na chodnik. Po czym zawiązała się dalsza rozmowa, nakręca przeze mnie. Rozwinęłam przed nim wspaniałe widoki Korsyki, głębokie przepaście, strome szlaki – czyli groźbę wielkich gór i trudności wyprawy. Moja wizja , podpowiadana nadmiernie rozwiniętą wyobraźnią okazała się jakże bliska prawdy. Post factum doczytałam w Internecie, że Korsyka to wyspa trudna, wymagająca jeśli chodzi o trekking, czyli dla ambitnych. Z ambicjami jeszcze u mnie jako, tako gorzej z umiejętnościami trekkingowymi. Taxi-driver był zaskoczony i pełen szacunku dla mnie. Dzięki temu dowiózł mnie dosłownie pod drzwi Polskiego Busa i i pomógł załadować bagaże.

 

Potem dworzec autobusowy w Krakowie, dwie godziny oczekiwania na autokar i rozpoczęłam podróż na Korsykę. Ale jak komfortowo. Miałam dwuosobowe siedzenie do dyspozycji i jeszcze parę osób skorzystało z tego przywileju, od najmniejszego pesela począwszy. Tak, tak. Byłam najmłodszą , w odwrotnej kolejności uczestniczką wyprawy i jeszcze do tego nowicjuszką. Szacunek dla tej pani – to z ust niektórych młodocianych po trudniejszych, przebytych szlakach. Od młodszych dowiedziałam się, że nie histeryzuję przed przeszkodami, że dość sprawnie hasam po kamieniach. Same superlatywy . Ale dyszałam okropnie. Jednakże nie dorastałam do pięt mojej współlokatorce, wspaniałej zresztą koleżance , która co prawda trochę młodsza ode mnie ale przerastała wielu pod względem kondycji i sprawności i wspięła się nawet na szczyt Monte Cinto. Trzeba przy tym dodać, że wypalała ogrom papierosów dzienne, mało przy tym jedząc ( niemal siłą wkładam jej do kieszeni kanapki na drogę ). Widocznie zdrowy tryb życia , któremu hołduję, upada w starciu z silną wolą.

Było kilka ciekawych szlaków do przebycia.

Pierwsza trasa , relaksowa , połączona z rejsem do urokliwej wioski Girolata nad brzegiem morza. Piękna, spokojna wioseczka, z kilkoma zabytkami i klimatycznymi knajpkami. Plaża o tej porze roku pusta. Kozy, krowy , świnki i inne domowe zwierzątka włóczyły się ospale po niej. W restauracji, w której na chwilę zatrzymaliśmy się, w oczku wodnym , połączonym z rzeczką pływały żółwie. Kawa fantastyczna i regionalne korsykańskie piwo. Miejsce tak fajne i urokliwe, że polecam turystom ceniącym ciszę i uroki natury.

Po odpoczynku , trasa w górę do dzikiej plaży, a potem jeszcze w górę do autokaru. Wędrówka wśród krzewów makii , drzew poziomkowych – pachniało ziołami i owocami. Niecodzienne widoki na linię brzegową morza z urokliwymi zatoczkami i lazurową wodą. Wszystko ładnie, pięknie, ale trochę za gorąco. Temperaturą nie przejmowała się jednakże grupa turystów z Francji, które wędrowała równolegle z nami , z peselem grubo ponad moim. Podziwiam francuskich seniorów.

 

Druga wypraw na Capu d Ortu. Nim dotarliśmy na miejsce masę wrażeń związanych z przejazdem zboczem gór, nad przepaściami. Dla mieszkańców Korsyki to coś normalnego , ale dla turystów z nizin to nie lada przeżycie. Autokar podwiózł nas jak najbliżej wejścia na szlak i ruszyliśmy. Trzeba pochylić czoło nad różnorodnością rzeźb skalnych , wymyślonych i ukształtowanych przez naturę. Szłam raźnie , coraz wyżej, widoki piękne, niezapomniane, ale coraz trudniej . Kiedy zasapałam się już na dobre nasz „przewodnik zamykający” udzielił mi parę znakomitych rad :

- po pierwsze startuj powoli,

- po drugie idź równym , miarowym krokiem ,

- po trzecie krok ma być w miarę długi ,

- po czwarte wybieraj najlepszy wariant przejścia. Na przykład zamiast jednego półmetrowego kroku pionowo w górę, podziel sobie na dwa mniejsze.

- oddychaj głęboko przeponą.

To dla tych z Państwa , którzy też pierwszy raz pójdą w góry.

Wzięłam je sobie do serca i przetrwałam. Dzięki Panie przewodniku ! Przy tym dziękowałam również Bogu, że nie przyszło mi do głowy wybrać się na GR – 20.

 

Potem wjechaliśmy w wysokie góry , do wnętrza Korsyki . Jeśli miałabym krótko opisać tę wyspę – to góry zanurzone w morzu . Tylko nieznaczny procent jej stanowią równiny, na których uprawia się głównie owoce . Pól, zasianych zbożem nie widać. Zwierzęta domowe, łącznie ze świnkami wypasają się same , puszczone luzem . Można więc często spotkać stada świnek , czy krówek na szosach, tak wąskich, że trudno się przecisnąć. Krowy robią wdech , gdy się przejeżdża, zwłaszcza autokarem.

Dotarliśmy w końcu do schroniska . No i nocleg w schronisku . Krótko mówiąc dla cywilizowanego mieszczucha – szok. Cele w piwnicach , z piętrowymi łóżkami , bez drzwi. Dobrze, że sanitariaty i prysznice na względnym poziomie. Za to na parterze fajny bar i restauracja. Tutaj spotkaliśmy się z członkami grupy GR – 20 , którzy zahaczyli o to schronisko .

Dało się wyczuć podział na „lepszych „ i gorszych” , „słabeuszy” i” harpaganów „ albo na „walizkowców „ i „plecakarzy”. No cóż, nie wszyscy są młodzi, mają ca 2 m wzrostu i siłę. Ale znaleźli się również wśród nich nieliczni, komunikatywni i pełni empatii. Rozmawiając można się było dowiedzieć, że na szlakach spotyka się różnych ludzi , na przykład pięcioosobową rodzinę z Izraela, z małymi dziećmi czy trójkę Niemców , o dość niefrasobliwych zachowaniach. Chodziło o to, że ci Niemcy nagość uważali za coś naturalnego i myli się na zewnątrz z wielką dbałością o intymne części ciała. To zostało nam opisane z wielką starannością. Toteż, gdy Niemcy pojawili się przy wejściu do schroniska przywitaliśmy ich gromkim śmiechem. Zaskoczeni pytali:

- Warum lachen sie denn? ( Dlaczego się śmieją? )

 

Schronisko stanowiło punkt wypadowy na kilka szlaków i na Monte Cinto – najwyższy szczyt Korsyki.

Na zdobycie tego szczytu się nie zdecydowałam. I całe szczęście, bo wyprawa trudna , wymagająca niezłej kondycji , ponadto część szlaku pokonuje się w ciemnościach, przy świetle jedynie latarek . Na szlak poszła oczywiście moja znakomita koleżanka, nieliczna kobieta w tej grupie. Dotarła na szczyt skrajnie zmęczona a któremuś z panów w tym momencie akurat zachciało się dyskusji na temat wad i zalet kijków trekkingowych. Usłyszał jedynie jednoznaczną odpowiedź: odpitol się pan razem z tymi kijkami. Kiedy wrócili odetchnęłam z ulgą . Ktoś złośliwy zwrócił się do niej:

- Wyglądasz jak z krzyża zdjęta .

- Wzajemnie – odpowiedziała moja koleżanka.

 

Grupa , która wybrała lżejszy szlak na przełęcz Bocca Tumasginesca przeżyła chwile niepokoju. Nad Monte Cinto pojawił się helikopter , co kojarzy się przeważnie z wypadkiem, a my nie mogliśmy się dodzwonić do nikogo z grupy wędrującej na Monte Cinto. Całe szczęście nikomu nic się nie stało.

Parę wrażeń z tego szlaku. Najpierw trochę nudno , bacznie patrząc pod nogi wędrowaliśmy po piargach, górskich połoninach ( jeśli można użyć tej nazwy ) a potem już tylko kamienie i głazy. Ale opłaciło się , bo dotarliśmy do księżycowej krainy. Tak można by opisać krajobraz przełęczy Bocca Tumasginesca i Cirque de la Solitude. W głąb Cirque wejść nie można . Szlak zamknięty ze względu na tragiczny wypadek grupy turystów, która została kilka lat temu zasypana przez spadające kamienie. Ale za to można patrzeć i patrzeć i bez końca kontemplować widoki. Człowiek po tym staje się trochę inny, wyciszony i chyba bardziej optymistycznie nastawiony do życia.

Pożegnaliśmy schronisko i zjechaliśmy na południową część wyspy . Hotel przyjemny, nad brzegiem morza. Wspaniale było ujrzeć wreszcie morze i plażę, o tej porze roku już pustą i cichą, jedynie szum fal. Wykorzystałam tę szansę z kretesem, odpoczywając cały jeden dzień nad morzem, delektując się słońcem i wodą. Temperatura wody dobra ( cieplejsza niż w Bałtyku ) i z powodzeniem można było zażywać morskich kąpieli.

 

Wreszcie niezapomniana wycieczka do Bonifacio. Rejs statkiem i podziwianie wspaniałego wybrzeża południowej Korsyki - zadziwiające formacje skalne, groty , występy skalne . Na jednym z nich kręcono film - Działa Navarony. Przepiękny widok z morza na Bonifacio .W oddali widoczne było wybrzeże Sardynii.

Bonifacio to jedno z najpiękniej położonych miast portowych na świecie. Miasto wiekowe , ze wspaniałą starówką i słynnym cmentarzem obrońców grodu . Położone na wysokim skalnym występie. Przyjemnie wędruje się wąskimi uliczkami, podziwiając widoki , zaglądając do licznych, klimatycznych knajpek. Będąc na Korsyce nie omieszkajcie zobaczyć to miasteczko.

Na zakończenie parę słów o najbliższych współtowarzyszach podróży.

Team ( mam na myśli zgraną grupę osób ) na wyjeździe jest tak ważny, jak atrakcje wyprawy. O mojej koleżance już trochę napisałam. Pragnę jeszcze dodać, że nasze spotkanie to zetknięcie się dwóch przeciwstawnych postaw a może nawet dwóch żywiołów : wody ( to ja, raczej spokojna, refleksyjna, aczkolwiek lubiąca ryzyko) i ognia ( to ona, idąca na całość, bez oporu łamiąca wszelkie kanony, o nieograniczonej energii ). Oczywistą konsekwencją tego powinien być dym. Ale takowego nie było. Powstało coś, co można by orzec jako współistnienie dla dobra naszego i w ogóle ludzkości. Dogadywałyśmy się świetnie. Wystarczy powiedzieć, że wiele osób myślało, że jesteśmy bliskimi krewnymi. Poza więc odmiennymi charakterami obie kochamy życie i przygodę.

No i oczywiście Panowie. Dwaj panowie A ( kiedyś był taki polski film „ Dwaj panowie M”). Myślę, że niejedna kobieta pozazdrościłaby ich żonom. Ja również , ale jako towarzyszka podróży pragnę tylko dodać, że okazali się wspaniałymi kumplami, gawędziarzami. Podróżnicy, pozytywnie nastawieni do życia. Oni zapewniali paniom ( to znaczy mnie i mojej towarzyszce) jadło a my z kolei napoje. Fajne odwrócenie ról. Było ciekawie i bardzo wesoło. I o to chodzi.

Zdjęć do mojego pisania nie dołączam. Na jednej z imprez po Europie dowiedziałam się, że określają Polaków jako Japończyków Europy, których wszędzie pełno i latają z tymi swoimi aparatami. Płynę pod prąd i raczej wolę zachować obrazy i wrażenia w swojej głowie niż na karcie pamięci.

 

Z życzeniami pomyślności dla wszystkich uczestników wyprawy na Korsykę w 2017 roku.