Biuro podróży Apter.

Hanna, Wokół Matterhorn i Monte Rosa - historia podróży

Hanna, Wokół Matterhorn i Monte Rosa - historia podróży

Hanna, Tarnowskie Góry

 

HISTORIA PODRÓŻY Z APTEREM

MOJE ZAPISKI Z TREKKINGU WOKÓŁ MATTERHORNU I MONTE ROSY

LIPIEC – SIERPIEŃ 2017


28.07.2017 Piątek dom , godz.15.00

I znów ten ekscytujący moment , te nerwowe chwile… czy aby wszystko zapakowane…Nie…przecież jeszcze ciepła czapka i rękawiczki . Co , jak będzie zimno. Oj…jeszcze krem z filtrem 50 jak będzie upał…No,teraz chyba wszystko.

Dzwonek do drzwi. To córka jeszcze wpada na ostatni moment…Mamo…baw się dobrze, podziwiaj widoki, uważaj na siebie, jak wrócisz, wszystko opowiesz.

Godz. 19.00 Katowice

,,W stronę Alp.”

Czekam. Ktoś idzie z plecakiem. Kijki w ręku, w oczach radość, oczekiwa-nie, taka sama ekscytacja. Toż to nie byle jaki wyjazd – to Matterhorn i Monte Rosa.

Zbiera się ekipa. Radość i uśmiechy, żarty i wspomnienia z poprzednich trekkingów. Będzie super, już wiem.

Nadjeżdża autobus. Wszyscy się ładują . Ostatnie nerwowe ruchy , gorączkowe układanie plecaków. Kijki do bagażnika, przecież musi być bezpiecznie. Przecież przed nami 1500 kilosów, a może więcej…Drzwi się zamykają…Ruszamy…Ogarnia mnie spokój …I znów to piękne uczucie. Spokój…spokój…spokój…zasypiam…

29.07.2017 Sobota

,,Ciągle w stronę Alp.”

Budzę się. Połowa drogi. Góry wokół. To jeszcze nie te góry, ale piękne. Wyniosłe, trochę zamglone o poranku, słońce nieśmiało muska ich szczyty. Widać coraz więcej. Jedziemy doliną. Pięknie, pięknie – ten krajobraz choć mi znany, zawsze tak samo mnie zachwyca.

Już autostrada Wenecja - Mediolan. Autobus płynie, po prawej oglądamy Alpy - góra taka … miasto takie… Chłonę informacje od przewodnika i podziwiam. Przecież mam do roboty tylko podziwianie.

Skręcamy z autostrady w Mediolanie i kierujemy się w stronę granicy ze Szwajcarią. Coraz bliżej gór, coraz więcej dolin, dolinek, rzek, tu skałki, tam urwiska, domki nisko, wyżej i …niemożliwe, że tam mieszkają ludzie. A jednak, pasterze wypasają swoje zwierzęta, tam są ich pasterskie chaty. Coś niesamowitego.

Zmęczeni wspinamy się na Przełęcz Simplon ( 2005 m.n.p.m.). I choć czterotysięczniki chowają się za chmurami, ja mam nadzieję, że przez cały tydzień i tak je jeszcze wiele razy zobaczę.

Zjeżdżamy z przełęczy i kierujemy się do miasteczka Tasch.Tam po długiej podróży odpoczniemy i stamtąd rozpoczniemy naszą wędrówkę. Oby tylko była pogoda.

30.07.2017 Niedziela  ,,W górę .”

Otwieram nieśmiało jedno oko i spoglądam w okno. Yes…yes…yes…wyskakuję z łoża. Jest pogoda. Niebo cudownie błękitne. Wychodzę na taras. Oddycham rześkim powietrzem, oczy napawam widokiem doliny i wspaniałych szczytów. Zalesione, zarośnięte drzewami, te najwyższe ośnieżone. Pakuję pośpiesznie plecak, śniadanie i już mkniemy lokalnym busikiem do Zermatt. Podczas przejścia do kolejki na Klein Matterhorn przechodzimy przez całe miasteczko. I choć jego początek był trochę dziwny (bo jak nazwać zwykłe betonowe budynki w takim kurorcie, jakim jest Zermatt), to z każdym metrem wchodzimy w lokalny, szwajcarski klimat górskiego miasteczka. Drewniane domy, piękne kwiaty. A w tle gdzieś ciągle on – dumny, wyniosły, wspaniały Matterhorn (4478 m.n.p.m), piękny na tle błękitnego nieba.

Zakup biletów i już w górę - najpierw do stacji Furi (1867 m.n.p.m.). Patrzę na zielone łąki, małe górskie chatki. W wagoniku cichutko, cały głośny świat zostaje w dole, można rozkoszować się ciszą i spokojem. Tego mi trzeba było. Za chwilę dojeżdżamy do stacji Schwarzsee (2583 m.n.p.m.) i dalej w górę do Trockener (2939 m.n.p.m.). Przesiadka do dużego wagonika i dalej na Matterhorn Glacier Paradise (3883 m.n.p.m.) .Po drodze podziwiamy coraz to nowe widoki. Pięknie poszerza się panorama gór wysokich. I choć zaczynają gromadzić się chmury nadal pięknie widać Matterhorn i okoliczne szczyty.

I już na szczycie. Wieje, zimno, czuję się jakbym znalazła się w środku zimy. Długi tunel w skale, windą kilka pięter w górę i już …taras widokowy.Wiatr, mgła, chmury, ale dobrze, że wieje, bo widoki odsłaniają się …co chwila więcej, dalej…Na szczyt Breithornu wędrują po śniegu małe ludziki . Wyglądają jak małe czarne gąsienice. Urocze.Obok mnie krzyż - piękny , drewniany, majestatyczny, na nim skromna lecz piękna figura Chrystusa.

Chciałoby się tutaj zostać na dłużej i dalej chłonąć widoki. Czasu dużo,ale zimno wygania nas ze szczytu. Czym prędzej do wagonika i w dół. Obok nas narciarze. Nosy czerwone, ale nie z zimna tylko opalone od słońca. Kombinezony w środku lata? Tak, tutaj można jeździć na nartach cały rok .

Zjeżdżamy do stacji Trockener. Cieplej. Krótka chwila na podziwianie widoków i dalej w dół do stacji Zermatt…

Już na dole czas na spokojny spacer uliczkami i zaułkami miasteczka . Środkiem rwie rzeka Visp, potężna, niosąca białą wodę wprost spod lodowca. Ulicą przechodzą pasterze ze stadem kóz alpejskich. Piękny lokalny obrazek. Wszędzie sklepiki z pamiątkami, kawiarenki i mnóstwo, mnóstwo kwiatów tak bardzo pasujących do drewnianych domów.

Szybki zakup pamiątek i już z grupą wjeżdżamy kolejką szynową na Gornergrat. Im wyżej tym piękniej. Najpierw panorama Zermatt. Z okien kolejki miasteczko na tle gór i Matterhornu prezentuje się bardzo pięknie. A my wciąż wyżej i wyżej. Tunel, łączka, las, zakręt i znów tunel i znów łączka i już…końcowa stacja pod szczytem.Wysiadka. Oj, jak tu pięknie. I czas na obejrzenie panoramy wokół. Wspinam się na sam szczyt Gornergrat. Serce mi się raduje, że pogoda nadal dopisuje, choć gdzieś na horyzoncie gromadzą się ciężkie, burzowe chmury.Cieszę jednak oczy tym, co widać, cieszę się po prostu chwilą.

Pamiątkowe widoczki, fotki. Chwila na coś pysznego z plecaczka. I już powoli zaczynamy schodzić.Ciągle rozglądam się na boki nie mogąc nacieszyć oczu pięknymi widokami. Gdzieś w oddali słychać pomruki burzy, widać szare, ciemne niebo,ale to daleko, nie wydaje mi się, aby złapała nas burza. Idziemy w dół .

Dochodzimy do jeziorka Riffelsee – Matterhorn przy pięknej pogodzie pięknie się w nim odbija, ale dziś tylko w połowie pokazuje swoje piękno. Gdzieś burza coraz bardziej mruczy. Chyba nam się nie upiecze. Ruszamy dalej, jakby szybciej. Niestety burza nas dopada. Wiatr. Grzmoty. Wietrzysko. Pioruny. Ulewa. Grupa w dół.Nie ma wyjścia. Po jakimś czasie żywioł się uspokaja. Stajemy, odpoczywamy. I znów w dół, w dół, trochę tych kilosów jest.Znów deszcz. Po chwili ulewa. Gdy grupą dochodzimy do Zermatt leje konkretnie. Ale co tam, było pięknie. Przejście przez miasteczko, ostatnie zakupy i do busika. Po chwili pełni wrażeń wracamy do hotelu w Tash.

Dzień mimo pogodowej przygody był super.Już się cieszę na jutro. Czy będzie pogoda?

31.07.2018 Poniedziałek

,, Przekraczając granice .”

Ranek. Jasno. I znów otwieram nieśmiało jedno oko.Spojrzenie w okno. I jest pogoda. To będzie fajny dzień. Dziś w planie Przełęcz Monte Moro i zejście lub zjazd do Macugnagi. Nie będzie łatwo, ale co tam, jak mówi pani Teresa – przewodniczka – jak się stoi to się nie idzie, więc ochoczo ruszamy pod górę. Krok po kroku do celu.

Dojeżdżamy do Sass Almagell nad zaporę wodną. Tu rozpoczyna się nasza wędrówka. Cel na przełęczy w chmurach , na razie zimno – wgląda to niewesoło. Kurtki, szaliki - nawet rękawiczki poszły w ruch. No cóż - one też chcą zobaczyć góry. Ruszamy wzdłuż sztucznego jeziora Mattmark. Słońce zaczyna przebijać się przez chmury. Robi się coraz cieplej. Jezioro mieni się wszystkimi odcieniami srebra, bieli. Dookoła zieleń, kwiaty, kolory, no i piękne motyle.Mała sesja zdjęciowa obok wzburzonego wodospadu i dalej – w górę. Pogoda wspaniała. Niebo błękitne. Ciepłe ubrania – do plecaków marsz.

Coraz wyżej, widoki coraz piękniejsze, aż się serce raduje. Nogi same idą w górę. Sapiemy – to normalne, ale twarze uśmiechnięte – no, gdzie zobaczymy takie widoki tylko tutaj. Cała dolina jak na dłoni, jezioro powoli chowa się za skałami. Ostatnie spojrzenie na jego turkus i w górę.

Chmurki. Przed nami ogromny płat śniegu. To już prawie 2900 m.n. p.m. Ale frajda. To przecież środek lata, w letnich ubraniach chodzić po śniegu. Idziemy. Ostrożnie. Nagle stajemy jak wryci. Rowerzyści. Jak oni tutaj wjechali. Nie potrafimy wyjść z podziwu. Uśmiechają się do nas mimo zmęczenia. Krótkie pozdrowienia. Kilka słów po angielsku. To Włosi. Więc prawie są u siebie. Prawie,bo my właśnie w tej chwili przekraczamy granicę szwajcarsko –włoską .Informuje nas o tym tabliczka przyczepiona do skały. Fajnie stać jedną nogą w Szwajcarii, drugą we Włoszech i to jeszcze prawie na trzech tysiącach metrów wysokości.

Jeszcze kilka drabinek, łańcuchów, wielkich kamoli i …już widzimy. Cel. Wielka złota figura Madonny.

Przełęcz Monte Moro ( 2868 m.n.p.m.). Chmury wprawdzie przesłaniają panoramę doliny Sass Almagell i Anzasca - ale i tak jesteśmy szczęśliwi. Co chwilę wiatr je rozwiewa , więc te krótkie momenty wykorzystujemy na podziwianie widoków.

Krótka sesja zdjęciowa i ruszamy w dół do schroniska pod przełęczą. W schronisku zasłużony odpoczynek.Kawka, herbatka, szarlotka, coś ciepłego i dalej w drogę. Kolejką w dół do Macugnangi.

Po drodze podziwiam piękny widok na masyw Monte Rosy. Hotel blisko. Jeszcze tylko klucz do pokoju, windą w górę i już upragniony tego dnia odpoczynek. Trzeba dobrze odpocząć, by w pełni sił ruszyć jutro w dalszą wędrówkę.

01.08.2017 Wtorek

,,Podziwiając czterotysięczniki.”

Rano, cudownie wyspana - otwieram oczy i…jest pogoda – będzie fajowo. Przed śniadaniem jeszcze mały rekonesans po miasteczku .

Spokój. Widoki na otaczające szczyty przepiękne. Tutaj jakby nikt się nie spieszył. Po śniadaniu dzielimy się na grupy. Najwytrwalsi pokonają dzisiaj Colle del Turlo (2738 m. n.p.m.). Przed nimi 10 godzin ciężkiej ,,wyrypy”.Niektórzy mają obawy, czy aby dadzą radę. Będą się wzajemnie wspierać, ale dadzą radę na pewno.

Ostatnie pozdrowienia, pożegnania i ruszamy. My idziemy w stronę Pecetto. Kolejką wjeżdżamy na Belwedere (1932 m.n.p.m). Stąd spacerkiem ruszamy w stronę schroniska Zambonii Zappa.

 

Po prawej cały czas pięknie prezentuje się wschodnia ściana masywu Monte Rosy. Pod nią lodowce i maleńkie jeziorka lodowcowe.

Spokojnym tempem docieramy do schroniska . Odpoczywając spoglądamy na wierzchołki wokół i co chwila słyszymy groźne pomruki. Martwimy się - idzie burza, trzeba się zbierać. Nie, to lawiny z kamieni schodzą co jakiś czas z góry. Są daleko, bardzo daleko. Ufff!!! Jesteśmy bezpieczni. Po prawie 2 godzinnym odpoczynku wracamy do Pecetto, by ruszyć dalej do Alagny. To następny przystanek na trasie naszych wędrówek. Droga z Macugnagi do Alagny długa, ale bardzo malownicza. Podziwiam góry, jeziora, miasta, miasteczka i choć teraz kierowcy bardzo ciężko pracują, my podziwiamy widoki.

Docieramy do Alagny zmęczeni, ale szczęśliwi. To był bardzo dobry dzień.

02.08.2017 Środa

,,Krok po kroku.”

Pogoda świetna. Bomba,bo dzisiaj prawdziwa uczta dla oczu. Wjeżdżamy na Pianalungę. Tu żegnamy naszych wędrowców, którzy dzisiaj ruszają na lodowce. Życzymy im pogody, wytrwałości i pięknych widoków. Do zobaczenia. Trzymajcie się!

My ruszamy powoli na Colle d'Olen. Mozolnie w górę, krok po kroku, pod górkę po płaskim, po trawie, po ścieżce, po kamykach. I znów w górę. Pogoda dalej dopisuje.

Coraz wyżej, ciężej, sapiemy, ale kto w górach nie sapie. Idziemy.

Mamy czas podziwiać dzisiaj kwiaty - różnokolorowe, piękne. Fiołki , goryczki, dzwonki, rojniki – gdzieś koło jeziorka wełnianki, dalej rozchodniki i piękne chabrowe gencjany. Każdy kwiatuszek, każda roślinka cieszy oko, raduje serce.

Już widać cel. Już blisko, jeszcze 20 kroków…10…5…i…już Colle d'Olen (2881 m.n.p.m.).

Siadamy przed ruinami starego schroniska. Dookoła cisza, spokój. Odpoczywamy, zajadamy z plecaków pyszności, na które teraz przyszedł czas. Podziwiamy piękne widoki. Przed nami duży fragment Monte Rosy ze wspaniałymi lodowcami. Pogoda cały czas sprzyja, więc w ciszy kontemplujemy widoki.

Ruszamy w dół do doliny Val di Gressoney. Początkowo pięknym szlakiem schodzimy w dół do miejsca, gdzie ciężarówki wożą kamienie pod budowę nowego wyciągu narciarskiego. Nic pięknego. Za to niżej od jeziora Gabiet do Gressoney znów piękny odcinek naszej dzisiejszej wędrówki.

Szare skały, czysta zieleń, kręte dróżki…Czego więcej chcieć. Zmęczeni, ale zadowoleni docieramy do górnej stacji kolejki Gressoney. Krzesełka mkną ekstremalnie ostro w dół. Tam czeka autokar, który dowiezie nas do Cervinii.

03.08.2017 Czwartek ,,Trochę historii.”

Otwieram jedno oko…i już wiadomo, co jest…Tak, tak, jak co dnia będzie pogoda. Ruszamy do doliny Val di Gressoney do Gressoney Saint Jean. Tutaj dzielimy się na grupy. Odważni wybierają się na Colle di Pinter (2777 m.n.p. m). Ja wybieram na dzisiaj drugą opcję. Z parkingu kierujemy się w lewo i ostro pod górę zakosami w lesie. Po godzinie dochodzimy do schroniska Alpenzu. To właściwie nie schronisko, ale mała, położona wysoko w górach wioska - stara osada Walzerów. Wysokość 1779 m.n.p.m. Kilkanaście małych , kamiennych domków z XVII w, skupionych bardzo blisko siebie. Ich bliskość stwarza jakiś niezwykły, niepowtarzalny klimat dawno minionych lat. Czuję jakby czas się zatrzymał. Wąskie przesmyki między domkami. Najpiękniejsze są kwiaty w oknach i na maleńkich balkonikach.Piękne, w pełnym rozkwicie, dopełniają jak nic krajobraz. Jeśli się dobrze przyjrzę widzę w oddali Monte Rosę i całą dolinę.

Wszyscy odpoczywamy. Po trzech kwadransach ruszamy dalej - do Gressoney . Ścieżka pięknie poprowadzona. Trochę w górę, przez strumyk, po kamieniach. Pogoda wspaniała, więc widoki na dolinę i okoliczne szczyty piękne. Na północy doliny masyw Monte Rosy-wprawdzie w otoczeniu chmur, ale piękny i okazały .

Teraz ostro w górę, ścieżką, potem przez wielkie skaliste zwałowisko kamoli . Za rumoszem skalnym domki. To pozostałości po osiedlach Walzerów - kamienne niskie budyneczki, z małymi okienkami, najczęściej jedną lub dwoma maleńkimi izbami.Pięknie komponują się z krajobrazem doliny i na długo ich widok pozostaje we wspomnieniach. I znowu się dziwię, tutaj ludzie kiedyś mieszkali i ciężko pracowali.

Wędrując, docieramy szlakiem na dno doliny do miasteczka. Tutaj życie toczy się normalnie - dzieci się bawią, ludzie odpoczywają nad rzeką, spacerowicze przechadzają się po parku. A ,,Apterowicze” jakby z innego świata idą śmiało przez centrum, gdzie czeka już autobus, aby podjechać do Champoluc.Tam przecież zakończyła swoją wędrówkę druga grupa.

Dzień był cudowny dla wszystkich. Szkoda, że już dzisiaj czwartek.

04.08.2017 Piątek ,,Alpejskie dzwonki.”

To już ósmy dzień naszego trekkingu. I znów podział na dwie grupy. Jak ja to lubię. Mogę wybierać. Najodważniejsi ruszą z Champoluc przez Przełęcz Colle Superieure delle Cime Bianche wprost do Cervinii.

My ruszamy silną dziewięcioosobową drużyną z miejscowości Singlin na Cime Bianche de Valtournenche.To ogromna stacja rozjazdowa dla narciarzy. Prawdziwy raj dla tych, którzy kochają dwie deski. My z górnej stacji kolejki ruszamy do Cervinii piekną malowniczą trasą nad doliną. Pogoda cudowna, wędruje się wspaniale. Gdzieś za zakrętem słychać dzwonki. Po chwili wyjaśnia się co to.To ogromne pastwisko alpejskich krów.

Każda z dzwonkiem na szyi. Małym, średnim,albo wielkim. Stoją, patrzą jakby zaciekawione.

My wszyscy stajemy też - urzeczeni tym obrazkiem wyjętym jakby z katalogu. W tle piękne, skaliste szczyty, za nimi Matterhorn, w dole łąki , kwiaty, nad nami piękne błękitne niebo, gdzieniegdzie tylko kilka białych chmurek. Czego chcieć więcej. Ten krajobraz taki prosty, a tak oczarowuje. Koniec podziwiania. Koncert na setki dzwonków nigdy się nie kończy. Czas ruszać dalej. Po drodze mijamy serowarnię, degustujemy tutejsze sery.Prosto z krzaków zrywamy czarne dojrzałe jagody.Pycha. Podziwiamy szarotki i alpejskie dzwoneczki. Po trzech godzinach docieramy do Cervinii.

Do wieczora jeszcze dużo czasu, ale nie czujemy niedosytu. Wręcz przeciwnie, wycieczka była piękna, a my mamy czas na spokojny spacer po miasteczku.

Po krótkim odpoczynku ruszam do centrum miasteczka. Małe. Główna ulica to może 250 metrów. Knajpki, sklepiki, domy choć nowe wybudowane na styl alpejski. No i lody. Pycha ! Prawdziwe włoskie lody - moje ulubione czekoladowo – wiśniowe. Ogromne gałki. Zaspokajam mój apetyt – na dziś.

Wracam do hotelu. Oczy nacieszone widokiem Matterhornu. Pamiątki, widokówki w plecaku. A przed hotelem - suprise ! Grupa alpejska wróciła z lodowców. Radość! Śmiechy! Tysiąc emocji na raz ! Było cudnie! Już się cieszę, że na dzisiejszej kolacji opowiedzą wszystko ze szczegółami. I dobrze, bo uwielbiam słuchać górskich opowieści.

05.08.2017. Sobota

,,Dotknąć lodowca .”

Wszystko co dobre, szybko się kończy.Ale jeszcze cały dzień przed nami. I choć niektórzy myślą już tylko o podróży do Polski, ja zamierzam wykorzystać każdą chwilę na podziwianie widoków. Tym bardziej, że zebrała się grupka, aby wjechać na Plateau Rosa.

Ruszamy więc z pod hotelu do dolnej stacji kolejki. Pogoda wspaniała. Szybko kupujemy bilety i już mkniemy w górę do stacji Plan Maison. Z lewej już wyłania się nam Matterhorn widoczny jak na dłoni. Piękny, majestatyczny - i choć wielu twierdzi, ze po szwajcarskiej stronie jest bardziej urokliwy - mnie się bardzo podoba. Przesiadka i w górę do stacji Cime Bianche Laghi. I tu niespodzianka. Przesiadka do ogromnego wagonika. Choć nas mało -kilku Włochów, francuska para, kilka dziewcząt mówiących po angielsku i my - to podobno te wagoniki zabierają nawet 170 osób. Niesamowite. Cichutko jedziemy w górę. Po lewej jezioro Cime Bianche. Dookoła cisza , spokój , a przed nami już lodowce. Jeszcze chwila. Pięknie błyszczący w słońcu lód zwiastuje, że za chwilę znajdziemy się na Plateau Rosa.

Wysiadamy. 3480 m. n. p. m. Ciepło.13°C. Bezwietrznie.

Rozglądam się dookoła. Widok 360 °. Blisko Matterhorn, cały masyw Monte Rosy, w oddali Gran Paradiso, Mont Blanc. Niesamowite. I do tego ta piękna pogoda. Marzenie. Fotki. Klik tu, klik tam, i jeszcze tu , i jeszcze tam. Po chwili uspokojeni wszyscy siadamy na tarasie schroniska Guide del Cervinio i odpoczywamy. Kawka, herbatka, przekąski. Odpoczynek. Rozmowy, wspomnienia. Po godzinie ruszamy do kolejki. W dół do Cime Bianche Laghi, a potem spacer w dół, pięknym panoramicznym szlakiem do Plan Maison. Po drodze podziwiamy Jezioro Goillet z pięknie wkomponowaną w krajobraz tamą wodną i starą elektrownią. Wąwozami docieramy do wysokości 2500 m.n.p.m. i w dół do Cervinii.

 

I tu kończy się przygoda z Matterhornem. Choć emocje opadną za kilka dni, może za kilka tygodni, to przyjdzie dopiero czas na spokojne uporządkowanie myśli w głowie. Bo to, co przeżyliśmy, zobaczyliśmy trzeba,, przetrawić.” Alp nie można przebiec-trzeba je przeżyć. Ich ciszę, spokój. Ich historię i nowoczesność. I na te przeżycia przyjdzie czas. Różnie ludzie reagują na góry, jedni uwielbiają biegać po szlakach. Dół – góra - szczyt – w dół i koniec. Jak sportowcy. Ja tak nie umiem, ja muszę mieć czas na podziwianie, oglądanie po prostu na przeżycie. Z Apterem góry można przeżyć, podziwiać, po prostu zostawić w sercu - na zawsze.

W drodze do Polski już marzę o nowej przygodzie. I wiem już nawet, co to będzie.

 

Do zobaczenia za rok – w Dolomitach.

 

Hanna