Biuro podróży Apter.

Toskania i Liguria

Toskania i Liguria

Dagmara, 2018

 

...w Portofino jest jak w piosence, każdy może sprawdzić...

 

Teraz piszę prędko, bo zdążamy na degustację wina, na seans poranny, więc popołudnie jest niepewne względem zborności myśli i koordynacji pisania na klawiaturze.

Tymczasem Apeniny już za nami, od dziś patrzymy na góry z odległości.

Pogoda nam się udała przez te dwa dni niezwykle, widoczność znakomita, a było na co patrzeć: na wybrzeżu liguryjskim wędrówka klifem przez park Cinque Terre, pięć miasteczek przylepionych do skał, w dole zatoczki. Dzicy Ligurowie parali się piractwem, wszyscy się ich bali i mało kto chciał podbijać.


Zwyciężyli turyści, i to nie my, nawet nie Włosi i liczne grupy francuskich emerytów, ale całe hordy Amerykanów i Azjatów, którzy akurat przypłynęli do La Spezia pasażerskim desantowcem i zorganizowani w grupki karnie podążali na spacer. My, przed nimi, prawie biegliśmy, żeby nas nie dopędzili.

Dzień upłynął pod znakiem słońca, morza i lekkiego truchtu po schodach (ułożonych ponoć dla dogodności turystów).

Pociechą były lody w każdym z pięciu miasteczek oraz zupa rybna z mulami, niewypowiedzianie smaczna.

 

W podobnym eleganckim, włoskim świecie znaleźliśmy się przed wyjazdem w Portofino, dokąd - z nieoczekiwanie sympatycznego, acz niepięknego raczej Rapallo - przypłynęliśmy statkiem.

W zgodzie z klasyką, w Portofino jest jak w piosence, każdy może sprawdzić.

Na wycieczkę do kamieniołomów Carrary bardzo czekałam, bo przecież tam ślady Michała Anioła na każdym kroku.

Akurat przypadło święto narodowe, kamieniołom nie pracował (zaraz spytałam jakież to święto, nasi kelnerzy z pewnym trudem przypomnieli sobie, że to dzień wyzwolenia Włoch, 25 kwietnia 1945. Rozumiem, że wyzwolenia samych siebie od siebie, czyli od Mussoliniego, jak to u nich z wojnami na ogół…).

Zatem kamieniołom nie pracował, a w turystycznej jaskini marmurowej pechowo w poniedziałek strop się zawalił, więc zamknięto do przyszłego piątku.

Zostało nam oglądanie kamieniołomu z góry. Wjechaliśmy autobusem na 1320 m n.p.m., na Campocecina.

Tam z punktu widokowego koło schroniska Rifiugio di Carrara jak na dłoni można było podziwiać cud bieli marmuru i tryumf myśli geologiczno-geodezyjnej oraz usłyszeć groźne pomruki górotworu i chyba lawinek kamiennych.

Dla innych widzów – obraz dewastacji dzikiej przyrody w niewyobrażalnej skali (no fakt, góra zjedzona..). Nasza grupa udała się na szczyt Monte Sagro, a ja umościłam się na trawie i wraz z setką Włochów na Campocecina zaległam na świątecznym pikniku. Przepięknie było, lekki wiaterek, oszałamiające widoki, sielanka... Skutki uboczne w postaci poparzenia słonecznego jeszcze wprawdzie nie zeszły, ale w końcu staną się toskańską nutą kolorystyczną, nieprawdaż.

Tymczasem już jesteśmy w dolinie Chianti, dojeżdżamy do winnicy, więc oddalam się tanecznym krokiem na degustację. Oliwy, naturalnie.

 

Dagmara, kwiecień 2018