Hanna, Tarnowskie Góry
HISTORIA PODRÓŻY Z APTEREM
MOJE ZAPISKI Z TREKKINGU WOKÓŁ MATTERHORNU I MONTE ROSY
LIPIEC – SIERPIEŃ 2017
Hanna, Tarnowskie Góry
HISTORIA PODRÓŻY Z APTEREM
MOJE ZAPISKI Z TREKKINGU WOKÓŁ MATTERHORNU I MONTE ROSY
LIPIEC – SIERPIEŃ 2017
Klaudia, Tarnowiec
Nasza piosenka z Trekkingu wokół Mont Blanc, na melodię do piosenki o Smerfach!
Hej Polacy jeśli chcecie zobaczyć górski Świat
Do Aptera dziś zapraszam Was
Więc plecaki bierzcie i wsiadajcie
zaczynamy dla Was nowy TOUR
A kto się boi wysokości niechaj zaraz idzie spać
bo to trekking dla tych, co się lubią bać.
Dagmara, kwiecień 2018
...stęki uczestników przy wchodzeniu rano do autobusu powinny im dać do myślenia
Mam się tu znakomicie i do błogostanu potrzebuję tylko sprawdzonego środka na zakwasy lub opcji masażysty w pakiecie dodatkowym, o co wnioskuje zresztą cała wycieczka.
Kto wie, może szefowie Aptera się w przyszłości do apelu przychylą, bo stęki uczestników przy wchodzeniu rano do autobusu powinny im dać do myślenia.
Atrakcje programu realizujemy skrupulatnie w roszadzie trekkingowo-miejskiej.
Izabela, Spytkowice - Bułgarska przygoda (15-24.06.2017)
Bladym świtem pakujemy plecaki do busa i ruszamy na podbój Pirynu i Riły.
Podróż długa, ale niespodziewanie szybko mija, po drodze nocujemy w rumuńskim miasteczku Timiszoara i korzystamy z hotelowej wyżerki. Eklerkom z polewą czekoladową trudno się oprzeć nawet o jedenastej w nocy. :)
Następnego dnia rano ruszamy dalej, by po ok.700 km dotrzeć do bułgarskiego miasteczka Bansko. Tutaj spędzamy trzy kolejne dni szwendając się po Pirinie.
Barbara, Kraków
To był mój pierwszy wyjazd z biurem podróży apter. Właściwie ofertę znalazłam jakiś miesiąc przed wycieczką.
Długo zastanawiałam się czy zorganizować coś na własna rękę , bo oferty z biur które przeglądałam wcześniej, szczerze mówiąc były drogie i nudne.
Leżenie na leżaku przy plaży przez cały urlop nie jest moim wymarzonym planem na wakacje. Kiedy znalazłam ofertę Apter trekking w Toskanii i Ligurii to stwierdziłam że to idealna wycieczka dla mnie i Bartka.
Maria i Irenka, Stalowa Wola 2011
Norwegia, kraj trzykrotnie obszarem większy od Polski z małym zaludnieniem. Od dawna moje marzenie na wakacyjny wyjazd, z jakim biurem???, wnikliwe analizy programów wyjazdowych zdecydowanie wskazują na biuro „APTER”. Na mój wyjazd czekam 2 lata bo nie w każdym roku zbiera się odpowiednia ilość chętnych , ale jedziemy, razem 19 osób.
Pireneje - na pograniczu dwóch światów. 17 - 30.08.2008 r.
17 sierpnia. Wyruszamy o 8:18 z Piły, w Poznaniu jesteśmy zgodnie z rozkładem jazdy. Ciąg dalszy podróży to pociąg Poznań - Katowice. Ponieważ jedziemy dzień po trąbach powietrznych, które nawiedziły południowo-zachodnią Polskę troszkę się niepokoję czy aby nie doszło do jakiś uszkodzeń na trasie. Wykrakałam. Stoimy przez godzinkę z okładem w szczerym polu przed Kędzierzynem-Koźle. Na szczęście do Katowic udaje nam się dojechać na styk, czyli jeszcze przed odjazdem naszego autokaru. Wyjazd z Katowic przewidziany był na godzinę 18:00 i tak też wyjeżdżamy. Zajmujemy strategiczne pozycje na końcu autobusu. Mamy cały tył dla nas trzech, pełen luzik. Oby tak było do końca. Po drodze do granicy zbieramy resztę uczestników łącznie z organizatorami tej "imprezy" czyli z Anią i ze Zbyszkiem. Grupa podoba mi się bardzo bo jest mała!!! Tylko 22 osoby plus 3 osoby z biura SUPER! Pierwszy wsiadał Mariusz, który jest przewodnikiem tatrzańskim z uprawnieniami do prowadzenia wycieczek po wszystkich górach Europy. Na miejscu dołączą do nas jeszcze dwie osoby, które postanowiły jechać własnym samochodem (Danusia i Ryszard). Dzięki takiej liczbie osób w autobusie jest pełen komfort praktycznie każdy może się niemal położyć. Czekają nas trzy dni jazdy "bez trzymanki" czyli bez przerwy. Ten komfort jazdy jest więc dosyć istotny. Na granicy ze Słowacją jesteśmy około 21:00.
Krótka przerwa i ...allez! Ruszamy!
20 sierpnia Pobudka o poranku. Śniadanie ustaliliśmy na godzinę 7:15 i tego będziemy się trzymać przez większość dni. W autokarze jesteśmy już o 7:45. Czeka nas około godziny jazdy po "serpentynkach" także mimo, iż mamy do przejechania po 30-40 kilometrów do punktu wymarszu, trochę trwa pokonywanie górskich dróg.
I TRASA: Cirque de Gavarnie - la Grande Cascade - Plateau de Paille - Hourquette d'Alans
Jedziemy do miejscowości Gavarnie. Trochę krążymy po uliczkach w poszukiwaniu parkingu. Nie jest to wcale łatwą sprawą. Parkingi są ale przy hotelach i tylko dla klientów tychże hoteli. Paranoja! W końcu udaje nam się dogadać z tubylcami. Oczywiście rozpoczynamy od poszukiwania toalety, która w ramach dowcipu jest na drugim końcu ulicy. Wreszcie wyruszamy. Jest 10:00, na szczęście dzisiejszy dzień jest tylko dniem rozruchowym. Każdy sprawdzi swoją kondycję, samopoczucie, czy buty są wygodne, jakie są nasze możliwości jako grupy. Na początku pogoda nie zachęca nas do robienia zdjęć, wyższe partie gór otacza nieprzenikniona mgła. Wyruszamy z wysokości
1 365 m n.p.m. łatwą drogą wzdłuż rzeki Gave. Idziemy powolutku, po drodze mijamy drewniane tabliczki informujące nas dokąd zmierzamy. Poza tym brak oznakowań, które są tak charakterystyczne na polskich czy włoskich szlakach. Ścieżka jest zresztą banalnie prosta, turystów dużo, nie zgubimy się - to pewnik. Dochodzimy do punktu widokowego przy schronisku. Przed nami rozpościera się coś nieprawdopodobnie potężnego i pięknego cyrk lodowcowy Gavarnie (Cyrki lodowcowe, czyli kotły powstawały w wyniku postępujących po sobie zlodowaceń. Cyrk to półkoliste zagłębienie otoczone z trzech stron stromymi ścianami, a z czwartej ryglem skalnym.). Odkrywamy widok potrójnych koncentrycznych stopni, pionowych ścian, srebrzystych kaskad, z których największa mierzy 423 metry. Uwieńczony szczytami o wysokości ponad trzy tysiące metrów cyrk lodowcowy ma 3,5 km
u podstawy i 14 km na szczycie. Cyrk Gavarnie, wielbiony, rozsławiany i podziwiany, każdego lata gości renomowany festiwal, a zimą zamienia się w stację narciarską, oferującą przepiękne trasy zjazdowe. Jesteśmy na wysokości 1 570 m n.p.m. Mgły powoli opadły, naszym oczom ukazał się wyraźnie cały kocioł, ze szczytami pokrytymi wiecznym śniegiem i wodospadami, z tym największym na całą Europę - la Grande Cascade.
Jedziemy bocznymi drogami, które są wyjątkowo kręte, wąskie i niebezpieczne, jak to w górach. Już po stronie hiszpańskiej wjeżdżamy w niesamowity wąwóz, niestety jest już dosyć późno, ciemno, no i jestem przeciwnikiem zdjęć przez okna autokaru, ale koledzy robią zdjęcia. Nie sądzę, aby wyszło im z tego coś ciekawego. Mogę powtórzyć to samo, niczym mantrę: to trzeba zobaczyć, żaden opis ani zdjęcie nie oddadzą niesamowitości naszej drogi. Do nowego miejsca noclegowego dojeżdżamy około godziny 19:00. Jest to hotel mieszczący się na obrzeżach miejscowości Benasque. Opisanie wnętrza naszego hotelu jest zadaniem ponad moje skromne siły. Już samo wejście wygląda odlotowo. Kwiatki w doniczkach na drzwiach, na ścianach, na podłogach, jakieś sztuczne roślinki, porcelanowe rzeźby, drewniane figurki jednym słowem kicz. W holu jest podobnie witają nas wielkie porcelanowe psy. Liczba "durnostojek" w każdym zakątku hotelu jest porażająca, ale jakoś to wszystko zgrywa się ze sobą i ten kicz jest dla nas do zaakceptowania. Ba! Podoba nam się ten odjazdowy wystrój wnętrz. Dostajemy klucze do pokojów, my mieszkamy na trzecim piętrze. Pokoje są duże z wielkimi łożami, łazienka równie fajna z głęboką wanną
i pięknym lustrem. Durnostojek w pokojach brak, jest za to telewizor i radio. Ogólnie poziom wygód zdecydowanie wyższy od tego we Francji. Schodzimy na kolację, restauracja wyglądem również odbiega od tej francuskiej, ale jedzenie smakowało mi bardziej we Francji.
Nie jest źle, wino jednak musimy kupować sami. Siedzimy z Tadeuszem w czwórkę, najpierw On zamawia wino potem my. Po pół butelki na głowę to nie jest znowu tak dużo, ale humory mamy iści szampańskie. Ania zdecydowała, że następny dzień jest dniem w stylu: Róbta co chceta! Sugeruje abyśmy odpoczęli na basenie bądź poszwędali się po miasteczku, które przyrównuje do naszego Zakopanego jeśli chodzi o jego popularność. Mam nieco "zdezelowane" stopy, wielki pęcherz na podbiciu jednej nogi i małe pęcherze na pięcie drugiej stopy myślę więc, że odpoczynek jest jak najbardziej wskazany. Po kolacji, którą zjadamy po 21:00 można pójść spać. Dziewczyny jednak wyciągają mnie przed hotel na sesję zdjęciową. Na moje szczęście bądź nieszczęście napatoczył się Paweł, koleżanki koniecznie chcą sobie zrobić z nim zdjęcie. Paweł wygląda na lekko przerażonego zgadza się jednak pozować do fotki. Rzuca luźną uwagę, iż chciałby jutro wejść na jakąś górkę, a ja durna (na tym polega moje szczęście bądź jego brak) podchwytuję tę sugestię i wstępnie umawiam się z nim na wyjście w góry o poranku dnia następnego. A miało być tak spokojnie i nudno, że też nie potrafię usiedzieć na miejscu.